Deklaracje potwierdzające niewzruszony sojusz Rosji i Białorusi wobec rzekomej presji Zachodu – to oficjalny przekaz płynący z wizyty Siergieja Ławrowa w Mińsku. Ale też – i chyba przede wszystkim – ten przyjazd miał przypomnieć Alaksandrowi Łukaszence o jego zobowiązaniach przyjętych na wrześniowym szczycie z Władimirem Putinem w Soczi. Rosja wsparła reżim, ale nie za darmo. Teraz przypomina, że Łukaszenka ma zacząć spłacać swoje zobowiązania, choćby w końcu uruchamiając proces reformy konstytucyjnej w dialogu z jakąś częścią opozycji. Obecna sytuacja, gdy Łukaszenka brutalnie tłumi protesty, a zarazem nie robi nic w sprawie zapowiadanych zmian, jest skrajnie niekorzystna dla Moskwy. Powoduje, że coraz więcej Białorusinów zmienia stanowisko wobec Rosji. Zaczyna postrzegać ją jako wroga, zaś partnera szuka na Zachodzie, co potwierdzają ostatnie badania opinii społecznej na Białorusi.
Na pierwszy rzut oka sojusz Mińska i Moskwy trwa bez żadnych problemów, a wizyta Ławrowa jest tego potwierdzeniem. Szef rosyjskiej dyplomacji po spotkaniu z Łukaszenką powiedział, że Rosja i Białoruś spokojnie odnoszą się do prób mieszania się przez Zachód w ich sprawy wewnętrzne i dysponują narzędziami, by obronić swoją niepodległość. W wypowiedzi Ławrowa ciekawe jest to że mówiąc o próbach wpływania Zachodu na wewnętrzne procesy nie mówił już tylko o Białorusi, ale obu „naszych krajach”. Wrócił temat „kolorowych rewolucji” i „ technologii organizacji masowych zamieszek”. Uwagę zwraca też w tym kontekście krytyka Niemiec. Ławrow oskarżył Berlin, że stał się „lokomotywą dość agresywnego podejścia do państw, które nie należą do NATO i Unii Europejskiej”. Na konferencji prasowej z ministrem spraw zagranicznych Białorusi Uładzimirem Makiejem szef rosyjskiego MSZ nazwał „całkowitym kłamstwem” doniesienia o nieoficjalnych kontaktach Moskwy z opozycją białoruską. Ale to raczej Ławrow kłamie. Nie ma wątpliwości, że Rosjanie odgrywali dużą rolę w pojawieniu się w tegorocznej kampanii wyborczej na Białorusi politycznych przeciwników Łukaszenki mających nie prozachodnie, ale prorosyjskie poglądy. Dla Łukaszenki jest to dużo groźniejsze. Wie on, że prozachodnich opozycjonistów Moskwa nigdy nie poprze, natomiast prorosyjskich może wykorzystać nie tylko do osłabienia obecnego reżimu, ale wręcz jego zmiany. Z wypowiedzi i zachowania Ławrowa podczas spotkania z Łukaszenką wyraźnie wynikało, że przyjechał po to, by dopilnować realizacji zobowiązań, jakie Łukaszenka przyjął podczas spotkania z Putinem 14 września w Soczi. Moskwa zaczęła się bowiem o to niepokoić. Minęły ponad dwa miesiące, dzięki wsparciu rosyjskiemu Łukaszenka opanował sytuację w kraju, a tymczasem nie widać, żeby wypełniał obietnice dane zapewne Putinowi – z reformą konstytucyjną i dialogiem z opozycją (oczywiście jej wyselekcjonowaną i popieraną przez Moskwę częścią) na czele. To nie przypadek, że podczas rozmowy z Łukaszenką Ławrow podkreślił, że strona rosyjska jest przywiązana do uzgodnień osiągniętych podczas szczytu w Soczi. Wydaje się, że obecnie Moskwa próbuje zmusić Łukaszenkę przede wszystkim do pewnych ustępstw wobec prorosyjskiej opozycji, choćby wycofania zarzutów wobec Wiktara Babaryki czy też Cichanouskiego. Łukaszenka zwleka z tym, ponieważ wie, że najlepszą gwarancją dalszych jego rządów jest brak sensownej politycznej alternatywy dla niego – z punktu widzenia Kremla.
Tekst w całości ukazał się na stronie
https://warsawinstitute.org/pl/lawrow-w-minsku-rosja-chce-od-lukaszenki-realizacji-zobowiazan/
Zdjęcie: president.gov.by/domena publiczna